18.05.2014

8 miesiecy od przyjazdu, 8 tygodni do odjazdu

Post z dzisiaj znowu obszerny, bo dwutygodniowy. Zeby sprecyzowac, osiem tygodni do powrotu do Polski to bylo tydzien temu.. To oznacza, ze od dzis za 7 tygodni bede spacerowala po Krakowie... (swoja droga jestem jedyna osoba z mojego regionu, ktora jeszcze nie ma biletow powrotnych, z czego calkiem sie ciesze :D)

Zaczynamy od tego, co wydarzylo sie najwczesniej:

Przed matura, ktora juz za 1,5 miesiaca sporo pracy, wiec nie ociagam sie na francuskim, na angielskim jak zawsze nie ma zadnej wymowki, a nad historia sztuki spedzilam tydzien temu calutka niedziele.

Rachel nocowala u mnie z poniedzialku na wtorek i z wtorku na srode (nie w tym tygodniu, tylko jeszcze wczesniej). W srode mielismy francuski.

W piatek tydzien temu konczylam o 15 (czyli bardzo wczesnie) i z racji, ze mialam sporo zaleglosci przez podroz sladem historia Dziadka i dziesiatki maili do napisania w tym tygodniu, w piatek planowalam do 17 posiedziec w bibliotece nad historia sztuki. Z planow nic nie wyszlo. O 10 rano podczas przerwy znajomi podeszli do mnie i spytali sie mnie co mam w kieszeniach. Moja mina mowila sama za siebie - o co Wam chodzi?? Kiedy poprosili, zebym pokazala co mam w kieszeniach plaszcza, zaczelam podejrzewac, ze wlozyli mi tam cos smiesznego, a ze stalismy na srodku szkoly duza grupa, to zaraz bedzie smiesznie. No to zaczelam powoli sprawdzac co ukrywa sie w lewej kieszeni plaszcza. Blyszczyk, papierki, jakis bilet i... mala czerwona koperta z moim imieniem. Otwieram, a tam: czekaj na mnie przed Jay de Beaufort (moja szkola) o 15:15, nie spoznij sie. Moje kolezanki zamilkly i ni eodpowiadaly absolutnie na zadne pytania. Chociaz pierwsza mysl to: Rachel, zaczelam miec watpliwosci, bo raz, ze to nie jej pismo, a dwa, ze miala inne plany na tamten dzien...

O 15 na murze przed szkola zaczelam sobie spokojnie czytac vademecum do matury pozyczone przez sasiada, a kiedy o 15:13 obrocilam sie, chcac schowac je do torby, przerazilam sie widzac Rachel siedzaca 50 cm ode mnie, ktora to powiedziala: siedze tak tu od 6 minut, nawet zrobilam Ci zdjecie, a Ty nic! Przygoda sie zaczela: dostalam dwie koperty. Pierwsza "open me first", ktora byla pytaniem o akceptacje nieznanych regul i nakazywala me "trust Rachel inexplicably", czyli calkowicie ufac Rachel. Zaakceptowalam, wiec otworzylam "clue #13, wskazowke numer 1


 




W srodku koperty pierwsza czesc ukladanki, z fragmentem mapy na jednej stronie i pytaniem: wejdziesz do tej fontanny?

Bez namyslu, wiedzialam gdzie szukac drugiej wskazowki. W parku obok szkoly, gdzie kiedys obiecalam Rachel, ze ktoregos dnia wdrapie sie na te fontanne (mozna tam wejsc z dwoch stron).

Druga wskazowke znalazlam na dnie, byla wodoodporna, w kilku torbach, do ktorych Rachel wlozyla tez kamienie, zeby przypadkiem jej koperta nie wyplynela na powierzchnie.
clue #2
Would you like some Haagen Dazs?

W tym momencie od razu kierunek Monoprix, czyli taki francuski... Piotr i Pawel? Rachel nie musiala mi nic tlumaczyc, wiedzialam gdzie szukac kolejnej wskazowki - w lodowce.





   
wskazowka #3
gdzie lubia jesc uczniowie z wymiany?

Kierunek Café de la Place, gdzie popijajac ulubiony syrop fiolkowy obserwowalam kazdego i zagladalam pod stoly w poszukiwaniu kolejnej wskazowki. Kiedy Rachel zaczela sie niepokoic na widok kelnerki zabierajacej tablice z menu dnia, wiedzialam, ze trzeba szukac na drugiej tablicy, ktora jeszcze nie zostala zabrana. Znalazlam koperte #4 przyklejona z tylu, dobrze ukryta. Pytanie na niej (przepraszam za przeklenstwa): gdzie po raz pierwszy napisalam "kurwa" na Twoich notatkach?

No coz, jakby nie patrzec miedzynarodowe przeklenstwa to to czego po "dzien dobry, jestem (...), dobranoc, na zdrowie" uczy sie szybko. Kierunek stowarzyszenie, gzie mamy lekcje francuskiego z AFS. Wszedlszy do srodka, pani recepcjonistka dziwnie sie usmiechala, wiec zalozylam, ze ona wie, ze Rachel cos wykombinowala... Kiedy moja Amerykanka wyslizgnela sie na zewnatrz, ja przejrzawszy wszystkie ulotki, wyjasnilam, ze szukam koperty i ze nie ma co jej szukac w dokumentach AFSu, bo koperta jest najprawdopodobniej ukryta. Weszlam do naszej sali, a tam Rachel, ktora nagle wrocila, wziela mnie i zaprowadzila do sciany uderzajac mna w nia i mowiac: o nie, tu jest sciana! No to ide na zewnatrz i w rzeczy samej znajduje koperte #5 przyklejona na znaku drogowym. Pytanie: gdzie zabrala Cie Twoja rodzina po raz pierwszy? Wiec idziemy do parku obok Katedry.

Znalazlam koperte #6 przyklejona pod lawka i w taki oto sposob mialam wszystkie elementy ukladanki. Duzy X prowadzil mnie na dworzec. W duzym skrocie, po obiecaniu, ze ufam Rachel (yes Rachem, I trust you inexplicably), kolejne jak sie potem okazalo 2 godziny!!! spedzilam tak:

 


Przed wyjasnieniem finalu przygody nalezy sie Wam kilka wyjasnien... Otoz Rachel nie chodzi do tej samej szkoly co Val i ja, wiec konczac w piatek wczesniej, ma w zwyczaju czekac na nas przed szkola. Czasem przynosi amersykanskie ciacha, albo lody. W marcu wyslala nam wiadomosci: co chcecie w kolejny piatek? No wiec z Val wiedzialysmy, ze trzeba jej odpisac cos smiesznego... Powiedzialysmy zgodnie: krowe!

W ow marcowy piatek Rachel napedzila nam strachu wykonujac podejrzane telefony i na cos niecierpliwie czekajac. Na szczescie zadna krowa nie pojawila sie przed liceum, a my wrocilysmy do domu.

Trzeba jednak pamietac, ze ta dziewczyna nie rzuca slow na wiatr... Raz poproszona, na pewno to zrobi!

 
Po slepej i gluchej  podrozy pociagiem i autem, sluchajac muzyki i spiewajac (sprytna Rachel nocujac u mnie sprawdzila moja playliste), kiedy otworzylam oczy znalazlam sie na srodku pola.





Tam opowiedzialam o swojej przygodzie po
angielsku, zobaczylam tez Valerie, ktora czekala gotowa z kamera. Potem znowu oczy zamkniete, po kilku minutach znalazlysmy sie w ogrodzie, a tam kolejna krowa! Tym razem plastikowa - krowia lawka i po wspolnym grillu krowi tort o smaku masla orzechowego. dziewczyny perfekcyjnie odspiewaly mi polskie sto lat, a w nocy przy ognisku robilysmy smorsy, typowo amerykanskie. Co to? Smores - od some more bo zawsze chcesz ich wiecej, pianki grzane nad ogniskiem i zrobiona z nich potem kanapka - ciastko speculoos (przyprawy korzenne), pianka i kilka kostek czekolady i jeszcze jedno ciastko. Sprobujcie, pysznosc!


 plus jako smieszny dodatek pokaze Wam chociaz fragment maila od Rachel (wysylala mi moj tekst po polsku, ktory zapisalam na jej komputerze i dopisala kilka zdan probujac mi wmowic, ze to wszystko jest mojego autorstwa)

Ponadto, Rachel jest jak najfajniejszych, najzabawniejszych, najbardziej niesamowite osoby, które kiedykolwiek spotkałem. Kocham ją tak bardzo, że piszę ten blog, aby powiedzieć, że nie będzie powrotu do Polski w lipcu, ale będę przeniósł się do Stanów Zjednoczonych, aby żyć z Rachel. Ona jest po prostu, że fajne

W mojej klasie w pierwszym tygoniu maja byla jeszcze jedna uczennica z AFSu, z Finlandii. Nie, nie przyjechala na tydzien do Francji, ale na 10 miesiecy, normalnie mieszka obok Lyonu, a w zeszlym tygoniu przyjechala odwiedzic Emme, z ktora jestem w klasie, a ktora to  byla rok temu z AFSem w Finlandii i owa Finlandka byla jej siostra goszczaca. Dlaczego Wam o tym pisze? Zeby jeszcze raz podkreslic, ze AFS to naprawde rodzina :) taka duza, miedzynarodowa

Swoja droga, po raz pierwszy dostalam kartke z Francji do Francji, od kolegi, niemalze sasiada, ktory byl w Paryzu :) dziekuje jeszczcze raz, Wieza Eiffla na obrazku zawsze sprawia, ze sie usmiecham :)

A przygotowania do spektaklu trwaja! W sobote mielismy pierwsza probe na scenie, mamy juz baze do kostiumu, dodatki beda pozniej, prace trwaja! W ogole smieszna sprawa, w tym tygodniu dwa razy spotkala mnie taka sytuacja, ze raz przed sportem jakis wuefista, ktorego nie znam krzyknal: jakie ladne wysportowane nogi, co trenujesz? nie wiedzialam, ze to do mnie, wiec dopiero popchnieta przez znajomych odpowiedzialam, ze taniec, a on na to, ze super. Drugi raz, w sobote, grajac w bule z przypadkowymi Francuzami, jeden z nich powiedzial do mnie, kiedy celowalam, tanczysz, prawda? Na co ja zdziwiona, ze tak, a on: ça se voit! czyli to widac. Dziwne... Co nie zmienia faktu, ze oprocz tanca jest jeszcze bieganie, a dzis i plywanie u Smity, ktora zaprosila nas na tajski lunch i deser! Wiecej o tym w poscie za tydzien, w ktorym opowiem o wielu miedzynarodowych akcentach wymiany!






  W tym tygodniu troche luzu. W czwartek konczylam o 11, wiec wsiadlam do autobusu i kierunek sasiadujace miasto, gdzie Rachel i John chodza do prywatnej szkoly i ucza sie piec, gotowac, serwowac i jakie wino w jakim kieliszku i do jakich potraw. Szkola nie przypomina mojego Marcinka, bardziej liceum w Piekarach. Z ta tylko roznica, ze tutaj majac lekcje w kuchni nosza fartuszki, a w ciagu dnia obowiazuje stroj niemalze galowy (wiec chlopaki w koszulach i marynarkach wygladaja bardzo bardzo dobrze! :))



 

Wstawiam linki do kilku ladnych piosenek w nowych wykonaniach, z francuskiego the Voice, w sam raz na koniec - posluchajcie!) A w trakcie sluchania obejrzyjcie jeszcze jesli macie ochote kilka swiezutkich zdjec z wczoraj, znajoma zapropowonala mi sesje, na ktora ja zaprosilam Valerie. Oto efekty :)

PS. Ostatnia czesc wpisu jest po francusku - to nie jest tlumaczenie tekstu z ostatniego wpisu, ale krotki przekaz Francuzom o co chodzi. Wstawilam za to nieopublikowane dotad zdjecia, wiec nieomieszkajcie przewinac az na sam dol!


ZDJECIA A LA FRANÇAISE

 























***

LA PARTIE FRANCAISE plus kilka nowych zdjec, historia w kontynuacji

L'histoire de mon grand-père en quelques mots...
Je sais pas combien de personnes parmi vous tous savent que mon gran-père est né en France. Dès que je me rappelle, il me disait en français "bonjour Mademoiselle" et racontait parfois les histoires de son enfance. C'est incroyable, mais au fur et à mésure il a commencé de se rappeller de plus en plus de ce qui se passait pendant son enfance et donc cette année, complètement par hasard j'ai retrouvé mes racines françaises, sa maison de naissance, son école. Mais finalement rien se passe par hasard, n'est-ce pas?

Vous aviez eu la possibilité de regarder les photos de mon voyage dans sa ville de naissance il y a deux semaines sur mon blog que j'avais écrit en polonais mais les photos sont encore accessibles, il n'y a pas besoin de traduction pour les regarder au moins.

Mais il faut commencer dès le début...

Au début de l'année scolaire, quand je suis venue en France, à moment donné en parlant avec a famille française je leur ai dit que c'est marrant qu'ici il y avait beaucoup de personnes d'origines polonaise pourtant moi au contraire, j'ai des origines françaises. Quelques semaines plus tard ma maman française a envoyé un mail à la Mairie à Pont du Casse. En même temps chaque mardi elle allait à la répétition de son orchestre et elle y parlait avec un bénévole d'AFS, le mari de la présidente d'AFS régional. Quand il demandait comment j'allais elle répondait et apparemment elle a dû dire que je suis très proche avec mes grands-parent et je les appelle chaque weekend. Quand il a appris que mon grand-père est né à Pond du Casse il a répondu: mais tu fais exprès! j'y suis né! Étant donné qu'on a jamais eu de réponse de la mairie, il a contacté son cousin qui y habite encore et qui s'est intéressé par cette histoire et a gagné un surnom: Sherlock Holmes. C'est grâce à lui que nous sommes tous allés en Lot-et-Garonne, que j'ai retrouvé les maisons, et les gens qui connaissaient ma famille et qui m'ont raconté plusieurs histoires.

***

mes arrières grands-parents avec leur fils, Ludovic
Mes arrières grands-parents sont venus en France avant qu’ils se soient rencontrés. D'abord, ils habitaient à Clermont-Ferrand. C’est là-bas où est né mon grand-oncle, Ludwik (en France connu sous le nom de Ludovic).

Au début des années 1930 il y avait beaucoup d’annonces de terrains agricoles à bail en Aquitaine donc toute la famille a déménagé tout près d’Agen, à Pont du Casse. Mon grand-père Henryk  (en France Henrik) est né à Pont du Casse 1er mai 1939 (même si dans tous les documents il est marqé 3 mai, son père lui disait que sa date de naissance a été enregistrée plus tard, c'est tout).
La maison qui est sur les photos publiées il y a deux semaines, c’est la maison qu’ils ont louée.


mon grand-père est tout à gauche
Ses parents étaient dans le Mouvement de la Résistance avec les Français (il a eu une évidence officielle disant qu’il était dans le Mouvement de la Résistance). Mes arrières grands-parents cachaient les juifs et participaient à cacher les armes déposées des avions pendant les nuits. C'est le sujet que je voudrais évoquer la prochaine fois que je vais y aller. Et ça va être.. le 5 juin. Je voudrais bien voir Agen etc. mais bon, je vous tiendrai au courant!

Laroque-Timbaut – c’est là-bas où il y avait l’école. Quand il s’agit d’école – elle se trouvait juste à côté de l’église. Pour y aller, chaque matin mon grand-père faisait du vélo, sa deuxième maison se trouvait à Sauvagnas, rue Tuque Basse. Sur Internet j'ai retrouvé quelques vieilles cartes postales sur lesquelles on la voit.





Si vous regardez les photos publiées la dernière fois, vous verrez que sur les photos de classe il y a les chiffres. Alors notre Sherlock Holmes a réussi de retrouver les noms et les cordonées de presque tout le monde qui est sur la photo. Ce jour-là j'ai rencontré deux camarades de la classe de mon grand-père. Et quand on parle de l'école... Mon papi savait qu’il y avait la maîtresse et le maître qui étaient mariés et la cuisinière, personne d’autre à l’école. Bien évidemment, quand grâce à la mairesse de Sauvagnas on est entré dans l'école même si c'était le jour férié, et on a regaré les photos, on m'a dit que c'est vrai et la maîtresse de mon grand-père fête ce juillet son centième anniversaire et habite à Biarritz. En plus, elle s'attendait à me rencontrer mais finalement il ne faut pas oublier que je suis une étudiante d'échange et il y a les régles de ce programme donc bref, malheureusement je ne peux pas aller la voir...


Cependant mon grand oncle qui est maintenant décédé depuis quelques années et qui était 10 ans plus âgé que son petit frère, jouait dans l’équipe du rugby d’Agen. Ludovic (Ludwik), frère de mon grand-père est premier de gauche en bas. Il allait à l’école technique à Agen.

En 1991 Ludovic est revenu en France avec ma mère et ses fils et sa femme, il a retrouvé la maison à Pont du Casse et à Sauvagnas. Ensuite il a rendu visite à André qui habitait dans les Pyrénées avec sa femme et son fils.
Contrairement à ce que je pensait, le retour de ma famille en Pologne n'était pas tranquille.  En revanche, la décision de revenir a été prise très rapidement. Je crois (mais je ne peux pas être sûre) que mes arrières grands-parents avaient dû y pensé avant mais un jour il ont fait les valises et la famille est rentrée en Pologne. Mon grand-père ne parlait pas un mot en polonais. Pourtant étant curieuse j'ai demandé dans quelle langue parlaient ses parents. J'ai appris que même s'ils habitaient en France tellement je parle français mieux que ma grand-mère et eux, avec son mari, ils parlaient polonais ensemble.

Quand j'étais petite et j'ai retrouvé les vieilles photos dans la maison de mon grand-père, j'ai eu idée d'écrire à la mairie. Juste pour savoir s'il y a des documents qui y étaient dans les archives ou d'avoir une réponse, un évidence de son enfance passé en France. Je me rappelle du regard embarrassé de ma maman qui m'écoutait parlé à toute la famille. Chaque personne pensait "oh làlà, cette gamine est folle mais espérons qu'elle en oubliera, c'est pas possible de le faire, elle s'imagine n'importe quoi".

Si, c'est tout à fait possible de profiter du jour présent mais ne pas oublier de notre histoire à nous.

dans quelques semaines attendez la suite...

(Je suis très désolée s'il y a trop de fautes mais j'ai absolument pas de temps de le relire! J'espère que ça reste compréhensible!)

***

Dziekuje Wam wszystkim za uwage, caluje i pozdrawiam, od dzis jeszcze 7 tygodni co daje 49 dni. Trzeba je wykorzystac, kazdy dzien, kazda sekunde, trzymajcie sie!

PS. Moj brat poinformowal mnie dzis rano, ze w czwartek w Polsce 29 stopni, wiec wygrzewajcie sie!

Do za tydzien,

Kasia

1 komentarz:

  1. Genialna krowia niespodzianka! :) I piękne zdjęcia, ale to już Ci mówiłam. Bisous :*

    OdpowiedzUsuń

skomentuj