Opowiadajac Wam dzisiaj o tym, co sie dzieje duza uwage przywiaze do tego co mnie otacza.
Od ponad 9 miesiecy mieszkam w Dordonii, departamencie regionu Akwitania. 4 najwieksze departamenty Francji znajduja sie wlasnie w tym regionie, a Dordonia jest jednym z nich. Ten departament mozna pomniejszyc, mowiac o krainach historycznych, jaka jest na przyklad Périgord, majaca stolice w Périgueux (stolicy takze Dordonii). Dzieli sie na 4 czesci, cztery kolory. Ja mieszkam w Bialym Périgord. Istnieje jeszcze Zielony (post z wrzesnia 2013), Purpurowy (bo znany z olbrzymich winnic w Bergerac i wina najlepszej jakosci) i Czarny (do ktorego w ostatnich dniach pojechalam dwa razy).
Przegladajac ostatnio jeden z przewodnikow, znalazlam taki cytat:
"Il se peut qu'un jour, la France cesse d'exister mais le Périgord survivra, tout comme les rêves dont se nourrit l'âme humaine" Henri Miller
W wolnym tlumaczeniu: Mozliwe, ze Francja przestanie istniec, ale Périgord przetrwa, tak jak marzenia, ktorymi zywi sie ludzka dusza.
Male uliczki, domy zbudowane z kamienia, zamki i mosty, wszystko w 30stopniowym letnim sloncu.
Zaczne w kolejnosci odwrotnej od chronologicznej. Co dzialo sie wczoraj? Wczoraj razem z Ciocia i Wujkiem goszczacymi, ktorzy przyjechali do nas na weekend pojechalismy zwiedzic zamek Beynac. Zamek znajdujacy sie na szczycie miasteczka bedacego typowym francuskim malym rajem jest w trakcie stuletniej renowacji. Zaczety bycie budowanym w XXII wieku zostaje do tej pory (tak jak wiekszosc francuskich zamkow) wlasnoscia prywatna.
Podziwialismy widok na doline i ogrody Marqueyssac, gdzie pojechalismy w Wielkanoc (post z kwietnia).
Swoja droga, w sobote wrociwszy z proby do spektaklu po zimnym prysznicu nasi goscie opowiadali nam o kwietniowym wyjezdzie do Korei Poludniowej, gdzie urodzilo sie ich dwoch adoptowanych synow i gdzie wrocili wszyscy razem poznac ich biologiczna rodzine.
Na samym koncu tego goracego dnia, rozsiedlismy sie wygodnie, zeby rozkoszowac sie lodami.
Moja rodzinke z widzenia juz znacie, po lewej Jean-Marie, a kobieta w okularach to Martine, siostra mojej mamy goszczacej.
Piatek wieczor spedzilismy z cala rodzinka na swietowaniu "maja" (dokladnie la Plantation du Mai, czyli majowa plantacje drzew);
we Francji panuje tradycja, ze kazda osoba z wygranej listy wyborczej sadzi u siebie w ogrodzie drzewo i zaprasza przy okazji na wspolne swietowanie. Tutaj drzewo posadzili wszyscy razem niedaleko merostwa (moja Mama jako zastepca mera w tym uczestniczyla jako organizator), a nastepnie zaprosili wszystkich mieszkancow do wspolnego posilku na swiezym powietrzu.
Na swietowanie "maja" w czerwcu pojechalam prosto z dnia spedzonego w St Cyprien, godzine na poludnie od Périgueux, gdzie pojechalysmy razem z Valérie, Rachel z Norwegii i wolontariuszka AFS Laure, opowiadac o AFSie, ale nie tyle zachecac do goszczenia i wyjazdu bezposrednio, co pokazac roznorodnosc kultur i jak nasze doswiadczenie tegoroczne nas wzbogacilo.
St Cyprien, ktore odkrylysmy podczas krotkiego spaceru, jest kolejnym dowodem na to, ze sekret magii Francji, zwlaszcza poludniowo zachodniej Francji i zwlaszcza dla mnie, jest ukryty wlasnie w tych kamiennych malych uliczkach, duzych okiennicach i zielonych balkonach.
Dzien wczesniej, w czwartek, obudzilam sie wczesnie rano, zeby szybko zjesc sniadanie i wyruszyc z Martine i François (prezydentka i sekretarzem regionalnego AFSu) nieopodal Agen, gdzie urodzil sie i spedzil dziecinstwo moj Dziadek. Tym razem powrot tam byl o wiele bardziej przyjacielski i kosztowal mnie duzo mniej emocji. Spotkalismy sie naturalnie z kuzynem-detektywem, zeby wszyscy razem pojechac na poranna kawe do Monique, ktora chodzila z moim Dziadkiem do klasy. Juz na wstepie uslyszalam jej slowa: ach tak wiec to ona, wnuczka Henryka IV (jesli nie pamietacie historii o Henri IV odsylam Was do posta ze sprawozdaniem z pierwszego wyjazdu do Pont-du-Casse na poczatku maja --> POST "Francuska krew plynaca w moich zylach"
Monique okazala sie przesympatyczna osoba. Z jej bratem, ktory byl najlepszym kolega z klasy mojego dziadka, rozmawialam przez telefon i smialismy sie wszyscy z historii o... bananie. Lata powojenne, a moj Dziadek przynosi do szkoly banana i wklada go pod blat, do biurka. Z racji, ze banany nie byly praktycznie w ogole wtedy dostepne, jego przyjaciel, wychowany w duwym ubostwie, chcial zobaczyc tego banana, ktory byl bardzo dojrzaly, wiec z brazowymi plamkami. Kiedy podczas lekcji Dziadek uchylil blat pokazac koledze banana, ten widzac owoc po raz pierwszy w zyciu przerazil sie i wlasnie przez te brozowa barwe pomylil go ze... szczurem!
Poranna wizyta u Monique bardzo pozytywnie nastawila nas na reszte dnia. Pozwolila tez od razu wrocic do konkekstu sytuacji. Takie szczegoly jak ten, ze Monique wyszla za maz w wieku 19 lat, czy ze swoje dzieci pchala do nauki i zostawania najlepiej nauczycielami oraz koniecznie ukonczenia studiow, sprawily ze szybko przypomnialam sobie o lekturze Le Vieux Cartable, ktorego autora, Roger Cavalié, wraz z zona, poznalam w poludnie.
Wszyscy razem (takze z André) pojechalismy do domu, gdzie mieszkali dziadkowie Roger, ktory znajdowal sie zaraz obok drugiego domu moich Pradziadkow, tego gdzie chowali Zydow, bron (w ramach dzialania w Ruchu Oporu), tego gdzie bawic sie z Dziadkiem przychodzil Roger. Pamieta, ze moja Prababcia Katarzyna robila domowy bialy ser, ze nazywali ich "Polakami". Pamieta jak pewnego razu z Henrykiem (moim Dziadkiem) wymienil sie grami planszowymi i kiedy caly zadowolony wrocil do dolu dzidkow, jego Dziadek (Wloch) kazal mu natychmiast oddac gre i wrocic ze swoja wlasna. Teraz dom Dziadkow pisarza, ktory w swojej ksiazce opisuje jak zostal nauczycielem, zamieszkuje ten sam wlasciciel od kilkudziesieciu lat. Ten wlasciciel widzial palacy sie hangar przy domu moich Pradziadkow, kiedy oni byli juz w Polsce. Do rozwiklania pozostaje jeszcze jedna tajemnica - wlasnosci domu. Otoz z tego co mowi André, brat Dziadka przekazal mu, ze wyjezdzali nagle, bo zlapala ich kontrola mleka (wyjatkowo dolali odrobine wody, zeby mleka bylo wystarczajaco) i pradziadkowie bali sie konsekwencji, zwlaszcza, ze byli w Ruchu Oporu i, ze badz co badz, byli obcokrajowcami. Tylko co w takim razie stalo sie ze sprzedaza domu i terenu i pola?
Przejezdzalismy przed domem mera, ktory podpisal akt urodzenia mojego Dziadka, ale nie szukalismy poki co dokumentow aktu wlasnosci domu. To jeszcze, z czystej ciekawosci, zostaje mi do zrobienia kiedys.
W kazdym razie spedzilismy wszyscy cudne popoludnie u André, ktory zaprosil nas na wspolne ucztowanie.
Nie moge od kilku dni pozbyc sie z glowy pytania zadanego przez prezydentke AFSu, dlaczego nie zostaje zdac we Francji calej matury. Nie znam odpowiedzi, ale wiem za to, ze w Polsce bede miala co robic i sa ludzie, ktorych juz tak bardzo chce przytulic. W srode koncze rok szkolny, za tydzien pisemna matura z francuskiego, za dokladnie trzy tygodnie ustna. Dlatego tez nie ma co sie zastanawiac nad odpowiedziami, ale isc dalej przed siebie :)
Tytulowe pytanie dotyczy zatem nie tylko tej Francji doslownie, na mapie i w dokumentach, ale mojej prywatnej, codziennej Francji. A odpowiedz na nie jest taka sama jak powyzej: nie ma co sie zastanawiac nad odpowiedziami, ale isc dalej przed siebie.
Pozdrawiam Was serdecznie, slonecznego tygodnia,
Kasia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
skomentuj